Formacja SGO

20120901 III Bieg Morskiego Komandosa kategoria Hard – VI miejsce Mario (SGO Gdańsk)

III Bieg Morskiego Komandosa – wg. mnie jeden z cięższych biegów przede wszystkim dla tego, że był on realizowany w zróżnicowanym i trudnym terenie obfitującym w strome podejścia, wąwozy, koryta strumieni, czy przepusty kanałowe mające niekiedy długość kilkudziesięciu metrów (łącznie było ich pewnie ze 2-3 km). Poza tym w samym Adventure Parku przez który częściowo przebiegała trasa biegu był swoisty tor przeszkód zaczynając od czołgania się pod czołgiem T72 poprzez wejście na wieżę i zjazd po linie czołganie się pod drutami zawieszonymi na wysokości 30 cm i podłączonymi do prądu stałego. Nie było to niebezpieczne, jednakże dyskomfort był dosyć spory tym bardziej, że część drutów została zerwana przez przechodzących wcześniej i nie niekoniecznie „łechtała” na plecach a wręcz odwrotnie, po co bardziej wystających częściach ciała (nie wchodząc w szczegóły).  Poza tym była dwumetrowa ściana do pokonania, rozpięta poziomo siatka, rowy z błotem i słynna zjeżdżalnia wodna z finałem w bajorze pełnym cuchnącej wody. Przewyższenie wynosiło jakieś 15-20 m i prędkość osiągana podczas zjazdu była całkiem spora.

Na linii startu – zgodnie z tradycją- pojawiłem się niecałe 5 minut przed startem dopinając w biegu uprząż plecaka. Nie było czasu nawet na ochłonięcie. I tak jak w Kaszubskim Kaprze nie miałem wystarczającej ilości wody w camelbaku – nie było czasy by go uzupełnić. W ogóle to, że startowaliśmy razem z Radkiem w biegu indywidualnym ma również swoją bardzo ciekawą historię, bo początkowo mieliśmy startować w kategorii TEAM, jako SGO Gdańsk wraz z dwoma naszymi towarzyszami. Jednakże splot różnych czynników zadecydował inaczej i w efekcie w ostatniej chwili przepisani zostaliśmy do biegu indywidualnego.

Bieg odbywał się w pełnym umundurowaniu z plecakiem i obciążeniem 5 kg. oraz repliką karabinku szturmowego AK 47. Mi trafiła się wersja długa, co było strasznie nieporęczne w wąskich kanałach ściekowych, których średnica nierzadko nie przekraczała 0,5 m. Wyobraźcie sobie, że człowiek wchodzi czy raczej wciska się do takiego kanału o długości ok., 100 m którego drugi koniec jest niewidoczny, zasłonięty przez biegaczy będących przed tobą. Wszędzie pełno cuchnącego błota, kamieni niekiedy szkieł i ciemno jak w przysłowiu o murzynie. Niestety na tych kanałach straciłem trochę czasu, ponieważ jeden z uczestników zablokował wylot i nie było możliwości jego wyminięcia. Dawały one jednak trochę wytchnienia podczas krótkich postojów w kolejce na zwolnienie miejsca w kanale. Miałem ze sobą oświetlenie czołowe, ale niestety na początku było w kiszeni i zamokło, kiedy tylko zaraz po starcie weszliśmy do wody.

Ułatwieniem poniekąd było to, że cały bieg były to dwa okrążenia i po przebiegnięciu pierwszej pętli wiadomo było, co mnie czeka dalej. Mogłem sobie odpowiednio rozłożyć siły (o ile jeszcze jakieś miałem w zanadrzu J ). Miałem ze sobą dwa batony energetyczne  – dla biegaczy – może i pomagały, ale gdy się ma suche gardło bez odrobiny wody (skończyła się po ¾ pierwszego okrążenia a i tak ją oszczędzałam) pogryźć i przełknąć coś takiego było równie ciężko, co kawałek suchego drewna. Skończyło się na tym, że drugi baton dobiegł nienaruszony do mety a pół pierwszego wywaliłem po drodze.

W tym biegu nie miałem chwili słabości – raz zdarzył się skurcz łydki i wiedziałem, że nie mogę jej przemęczać. Całe szczęście nie był już po tym incydencie ku temu okazji. Przez cały czas tez kontrolowałem swoją pozycję w stosunku do pozostałych uczestników biegu, ale i tak na koniec wypadłem lepiej niż myślałem. 6 miejsce w biegu o godz. 10:00 i 11 w ogólnej klasyfikacji uważam za całkiem niezłe, choć wiem że gdybym trochę lepiej się przygotował byłbym wyżej (może nawet na podium).

Przyszły rok mam nadzieję uczestniczy ć przynajmniej w takim samym stopniu w podobnych imprezach, choć może uda się wystawić TEAM. Poprzeczka jest ustawiona wysoko – powiedziałbym nawet bardzo wysoko.

Relacja: Mariusz, SGO Gdańsk

Awatar użytkownika