Bo coś trzeba robić, kiedy kontuzja nie pozwala na chwilę obecną biegać, a że pływać trochę też potrafię, to postanowiłam odwiedzić naszych znajomych z oddziału w Pyrlandii i przy okazji zafundować sobie darmową, no może nie do końca darmową, bo starty trzeba opłacić, krioterapię w Jeziorze Kierskim.
Pływaniem zimowym zainteresowałam się po moim występie w grudniu minionego roku na Międzynarodowych Zimowych Mistrzostwach Polski Morsów w Gdańsku, mam nadzieję, że chociaż część z was zaciekawiła moja poprzednia relacja. Niesiona sukcesem, postanowiłam pójść za ciosem i wziąć udział w II Mistrzostwach Wielkopolski w pływaniu zimowym w Poznaniu. Tym razem jednak postawiłam wszystko na jedną kartę i poza startem w dystansach sprinterskich, tj. na 25 i na 50 metrów stylem dowolnym, porwałam się również na ten najdłuższy – 300 metrowy. Dla mnie nowość, bo takich nawet na pływalniach krytych nigdy nie robiłam na żadnych zawodach. Ogólnie w pływaniu, odwrotnie niż w bieganiu, raczej jestem sprinterem, ale cóż raz się żyje. Kto nie próbuje, ten nie wygrywa i z takim założeniem pojechałam do Poznania, który przywitał mnie piękną pogodą, co było niezwykle budujące i pokrzepiające, zważając na to, że miałam spędzić tego dnia trochę czasu w niekoniecznie przyjaznym środowisku wodnym.
Temperatura powietrza oscylowała około 12 stopni Celsjusza, podczas gdy woda miała zaledwie 3 stopnie, co i tak było wyjątkową wartością w porównaniu do tej, którą miały wody Motławy podczas grudniowych zawodów – tj. bliską zeru. Tylko te 300 metrów, ech. Strach było dosłownie widać w moich oczach. Niepewność jaką czułam tego dnia, obawa, że coś mi się stanie, gdyż częstotliwość skurczu serca osoby przebywającej w wodzie o tak niskiej temperaturze diametralnie wzrasta, była ogromna. Na dokładkę tuż przed zawodami usłyszałam pewną historię, jak to doświadczony mors umarł właśnie z tego powodu po kolejnym morsowaniu.
Na Mistrzostwach Wielkopolski na zwycięstwo się nie nastawiałam, patrząc na spotkane w biurze imprezy w hotelu Kaskada przy Jeziorze Kierskim, zawodniczki. Widziałam wśród nich kilka triathlonistek, co oznaczało, że są to osoby oswojone w pływaniu na otwartych akwenach, z którym ja jak na razie nie mam za wiele wspólnego, no i na długich dystansach, z którymi nie jestem jeszcze do końca oswojona, a co za tym idzie, wiedziałam, że nie będzie łatwo. Myślałam może trafi się jakieś podium w sprintach, bo w tym jestem dobra, na pewno na krytych pływalniach. W zimnej wodzie wspominając Mistrzostwa Polski Morsów z grudnia, chyba też nie jest najgorzej. Starty zaczęły się właśnie od krótkich dystansów, na początek na rozgrzewkę puszczono zawodników na dystansie 25 metrów, następnie 50 metrów. Na deser organizator pozostawił 300 metrów. 25-tka i 50-tka odbywały się na wyznaczonych torach, podczas gdy 300-tkę przeprowadzono od brzegu, właściwie od wyznaczonej „linii” startu pomiędzy bojami w obrębie kąpieliska do dwóch boi w głąb jeziora, które należało ominąć i powrót do linii startu. No i start na 300 metrów był wspólny dla mężczyzn i kobiet, więc był tzw. efekt kotła, znany triathlonistom. Ale wracając do sprintów, na 25 metrów płynęłam w czwartej serii, było ich ponadto jeszcze kilka, więc pomimo tego, że w swojej serii byłam pierwsza do zakończenia wszystkich serii pozostawała niepewność i nadzieja, że uda się wskoczyć na pudło. No i udało się, z zapasem dwóch sekund zwyciężyłam. Podobnie było ku mojemu zadowoleniu było również na 50 metrów. Wymarznięta, próbując złapać trochę ciepła w kotle z podgrzewaną wodą, wyczekiwałam startu na 300 metrów. Kiedy usłyszałam swoje nazwisko wypowiadane przez spikera, kiedy wywoływał mnie na start, myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Przeprowadzono dwie serie po kilkanaście osób, ja „leciałam” w pierwszej, razem z moim znajomym Krzyśkiem, którego postanowiłam się trzymać, gdyż był już doświadczonym pływakiem i długodystansowym i przede wszystkim oswojonym w pływaniu w wodach o takiej temperaturze. I co mogę powiedzieć? To było najdłuższe 5minut w moim życiu. Po starcie tak jak zaplanowałam, płynęłam koło Krzyśka, po pierwszej boi płynęłam już za nim widząc jego stopy, natomiast za drugą boją straciłam go z oczu, a oślepiające promienie słoneczne przebijające się przez lustro wody skutecznie zmyliły moją nawigację i niestety lekko zboczyłam w drodze do mety. Kiedy zorientowałam się, że nie tędy droga, zrobiłam szybką korektę kursu i niezwykle bolącymi już od zimna i zesztywniałymi rękami i nogami, zaczęłam pracować jeszcze mocniej. Po chwili byłam już na mecie. Przypłynęłam na nią jako jedna z pierwszych w mojej serii, ale nie wiem dokładnie która, bo szok spowodowany zimną wodą, pchał mnie jedynie szybko do wspomnianego kotła z ciepłą wodą, w której zanurzenie powodowało ogromny ból, ale po chwili przynosiło ulgę i rozgrzało ciało. Wiedziałam wtedy jednak, że z kobiet przypłynęłam pierwsza i tak już pozostało. Tak się więc stało, że z Poznania wróciłam z trzema pucharami za pierwsze miejsca. Apetyt rośnie w miarę jedzenia jak to się mówi, więc za rok spróbuję swoich sił na zawodach poza granicami Polski. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Z mojej strony serdecznie dziękuję Boniemu z SGO Poznań za opiekę, podczas mojego pobytu w Poznaniu. Bez Ciebie bym zginęła. 😛 Dzięki również wszystkim za wsparcie i trzymanie kciuków. Udało się.
Relacja: Iwona (SGO Gdańsk)