Trochę ponad tydzień temu ziębiłam się w wodach Jeziora Kierskiego w Poznaniu, a w miniony weekend postanowiłam sprawdzić się na przepięknym obiekcie, 50 metrowym basenie Aqua Lublin podczas już piątych Mistrzostw Polski funkcjonariuszy mojego resortu. Ostatni raz byłam na tej imprezie w 2012 roku, jeszcze na 25 metrowym basenie. Po kilkuletniej przerwie, postanowiłam zawitać w moje rodzinne strony i stamtąd przywieźć parę szlachetnych krążków. Na zawody mieliśmy pojechać w trzyosobowym składzie, niestety jednak w dniu wyjazdu zdrowie odmówiło posłuszeństwa naszej koleżance i ostatecznie w 600 kilometrową podróż po zwycięstwo wyruszyliśmy we dwójkę. Wszystko byłoby super, gdyby w naszej przepięknej zakorkowanej stolicy nie odmówiło nam posłuszeństwa auto, a raczej skrzynia biegów, która jak się okazało „nie lubi korków”. Po kilkukrotnym spychaniu samochodu na pobocze, gdy bieg znienacka postanowił się „zneutralizować” i oczekiwaniu, aż skasuje się błąd oraz modłach by udało się wrzucić upragnioną jedynkę, ruszaliśmy dalej. I tak po prawie 12 godzinach dojechaliśmy do Lublina. My z niego wróciliśmy, ale auto zostało na reanimację. I tu podziękowania dla mojego znajomego Tomka, z tego co wiem auto już jest u el doktora.
Wracając do meritum – po nerwach dnia poprzedniego, o godzinie 0800 w sobotę udaliśmy się na odprawę przed zawodami. Do startu zgłosiło się blisko 100 zawodników z różnych jednostek, a wśród nich zarówno pracownicy mundurowi, cywilni jak i emerytowani. Każda osoba miała prawo startu w trzech konkurencjach indywidualnych oraz w sztafecie. Ja nie chcąc by na marne poszły te przejechane w nerwach kilometry, postawiłam wszystko na jedną szalę i zgłosiłam się do trzech dystansów w stylu dowolnym, 50 metrów, 100 i idąc za ciosem sukcesu sprzed tygodnia na 300 metrów w Poznaniu, dłuższego – na 400 metrów, choć muszę przyznać, że po znoju piątkowej trasy nie czułam się w pełni sił. No i ta godzina startu zawodów, zdecydowanie jestem zwolennikiem wysypiania się przed startem, ale cóż – nie tym razem.
Na rozgrzewkę przeprowadzono dystanse 50 metrowe wszystkimi stylami, następnie 100 metrowe, 200 stylem zmiennym i na koniec – na deser 400 metrów stylem dowolnym. Pierwszy start na 50 metrów, nie poszedł po mojej myśli. Spóźniony start, brak sił, no i dało się zauważyć zdecydowaną różnicę w pływaniu na 25-tce i na 50-tce. Na 25 metrowym basenie, na nawrocie jest szansa na złapanie „drugiego oddechu”, a na 50 metrowym basenie, płyniesz, płyniesz i końca, albo raczej ściany nie widać. Tak wyglądał mój debiut, takie miałam wrażenie jak wskoczyłam do wody na ten sprinterski wyścig, ale rzutem na taśmę udało się wywalczyć ostatni kolor krążka. Później chwila odpoczynku i przyszedł kolejny start, na 100 metrów dowolnym. Tu poszło mi zdecydowanie lepiej, złapałam swój rytm i jak się później okazało, to wystarczyło by na mojej szyi w kategorii open zawisł złoty medal. Kolega na tym samym dystansie lecz stylu grzbietowym również sięgnął po złoto. Ja najbardziej jednak wyczekiwałam i obawiałam się zarazem startu na 400 metrów stylem dowolnym. Pierwszy raz miałam przepłynąć na zawodach taki dystans i okazało się, że nie taki diabeł straszny. Do kolekcji dołożyłam kolejne złoto, kolega srebro. Gdyby nie ta wątpliwa przygoda z autem w drodze do Lublina, wyjazd byłby pełnym sukcesem. Za rok jedziemy pociągiem. 🙂 Co by nie poddać się złośliwości rzeczy martwej.
Dla mnie wyjazd poza sposobnością do zwycięstwa był okazją do spotkania z rodziną, z którą z racji odległości jaka nas dzieli widuję się zdecydowanie zbyt rzadko. Rodzice to zawsze wierni kibice i przez całe zawody mocno zaciskali kciuki. Dzięki wam też chłopaki za wsparcie i równie mocne zapewne trzymanie kciuków.
Relacja: Iwona (SGO Gdańsk)