Formacja SGO

20170909 V edycja GROM Challange

SITREP:

16 miejsce Scout/Krawiec (rekruc SGO Gdańsk)
20 miejsce Rogu/Beton (SGO Wrocław, SGO Ślask)
51 miejsce Niko/Kruk (SGO Gdańsk)
53 miejsce Demi/Berno (SGO Gdańsk)

59/88 Green/Kajetan (SGO Wrocław, SGO Poznań

O tym, że mam jechać na Grom Challenge dowiedziałem się zaledwie tydzień przed imprezą. Wprawdzie byłem przygotowany do Biegu Morskiego Komandosa który odbywał się prawie miesiąc wcześniej ale charakter biegu oraz dystans był troszkę inny. Zatem zaczął się mały stres. Miałem biec z drugim rekrutem – Krawcem – który jest ode mnie dużo młodszy i o wiele szybszy. Dzień wyjazdu ustaliliśmy na piątek po południe, tak aby dotrzeć do miejsca startu wieczorem. Wyspać się, na spokojnie zjeść śniadanko i wystartować. Jak się później okazało z planu nic nie wyszło – zabłądziliśmy w Nidzicy, gdzie trwały roboty drogowe, później zawiódł GPS w efekcie czego dopiero ok. północy dotarliśmy do Czerwonego Boru. Dodatkowo troszkę czasu zajęło nam znalezienie pola namiotowego, gdzie prawie wszyscy już spali. Druga nasza grupa z Gdańska dotarła niewiele szybciej i akurat się rozbijali. Co było robić – szybkie oporządzenie i spać.
Poranek przywitał nas małym zamieszaniem. Na polu zostaliśmy już praktycznie sami, a była dopiero 6 rano. Wszyscy pognali do biura zawodów „wykonać” badanie lekarskie i odebrać pakiety startowe . W pośpiechu parkujemy auto i stajemy w niemałej kolejce. Udało się. Mam pakiet z numerem 42!
Teraz czas na proteiny, witaminy, węglowodany – dobiega godzina 10, zatem czas na przygotowania dobiega końca. Musimy szybko przebrać się, sprawdzić sprzęt, sznurówki i na start. Odprawa była krótka i rzeczowa. Wykonaliśmy tradycyjne 21 pompek dla weteranów i omówione zostały zasady biegu.

21622318_274826486356213_472149598_n


Na starcie melduje się, jak się później okazało, 88 par. Startujemy w dwóch 2-osobowych teamach co minutę. Pomyślałem, że przy tak szybkim starcie na wielu przeszkodach powstaną zatory, ale czas pokazał że się myliłem. Pierwsza przeszkoda była jeszcze przed startem – wystrzały, dym i hałas powodował wśród ludzi nerwowość, tak, że teamy podchodzące na linię startu były już mocno zestresowane. Sam początek biegu stanowił przedsmak tego, co nas miało dalej czekać. Najpierw zadymiony kill-house, ciąganie opon, nurkowanie pod tirem, dwa mury i basenik – wszystko po przebyciu niecałego kilometra. Nabraliśmy respektu do toru, ale też pozwoliło nam na zapomnienie o nerwach startu. Nasz team przeleciał przez to bardzo sprawnie z jednym wyjątkiem. Nasza strategia odżywiania i picia była oparta o czas. Na każde 20 minut biegu kilka łyków wody, żele dopiero po 1,5h biegu. Wszystko pięknie – na pierwszej wodnej przeszkodzie padły oba zegarki. Na Amen. Nie wiemy kiedy wystartowaliśmy, nie wiemy która jest godzina…. biegniemy.

21553256_274826499689545_1602936982_n


Pierwszy punkt – wiązanie węzełków. Wyciągam 4 m linę. Dzielimy się zadaniem i wiążemy oba węzły na jednej linie. Instruktor szybko odbiera pracę i po 10 sekundach biegniemy dalej. Szkoła instruktora Niko bardzo się przydała! Kolejna przeszkoda po kilkuset metrach biegu – zakładanie rannemu stazy CAT z workiem na głowie. Nigdy tego nie robiliśmy z zawiązanymi oczami, ale stazę znamy. Instruktor jakby to przewidział. Dostaliśmy splątaną, sklejoną i niesklarowaną opaskę. Minęła chwila zanim Krawiec poradził sobie z pułapką i znowu biegniemy.
Tym razem organizator przygotował przed nami dużą piaskownicę – starą kopalnię żwiru. Jak się później okazało były takie dwie. Na końcu podejścia zauważamy w krzakach obrazek karabinu. Rzucony jakby od niechcenia, ale w dość sugestywnym miejscu. Cholera. Czy przy poprzednich przeszkodach również były obrazki?? Jeśli tak to jakie? Zaczęła się giełda nazw – G..36? Nic to, zapamiętałem charakterystyczny kształt i biegniemy dalej. Zaczynamy wyprzedzać inne teamy. Tempo doskonałe. Podbudowujemy swoje morale i trzymamy tempo.
Kolejna przeszkoda już wychyla się zza lasu. Strome podbiegi pod skarpę. Jakby tego było mało, po nich kolejne podbiegi tylko ze skrzynią na amunicję. Po 2 razy dla każdego na nasyp i w dół. Nogi zaczynają dawać o sobie znać, ale nie ma tragedii. Kolejny obrazek broni. Cholera, po co one?

21624064_274826576356204_1276276438_n


Podkręcamy tempa. Bieg układa się po naszej myśli i znowu wyprzedzamy maruderów. Nagle znikają nam znaczniki trasy. Gdzie jesteśmy? Gdzie trasa? Inne teamy? Cisza. Nikogo nie ma. Szybka kalkulacja – powrót ogniem!! Straciliśmy z pół kilometra w jedną stronę!!! Ten fragment biegłem prawie sprintem, a ledwo nadążałem za moim kompanem. Odstęp od nas zaczyna rosnąć. Wreszcie ponad 20 lat różnicy wieku nie łatwo ukryć.

Kolejna przeszkoda to transport rannego. Znam ten system jeszcze z harcerstwa. Znowu poszło nam szybko i sprawnie, zatem żadnych opóźnień. Biegniemy dalej. Czy był obrazek broni?? W ferworze zapomnieliśmy się rozejrzeć.
Za kilkoma zakrętami kolejna przeszkoda. Tym razem strzelnica. Jeden do pistoletu, drugi do karabinka. Wynik strzelania nie zaskoczył. Ja mam 2 trafienia, Krawiec 3. Liczymy zatem na niewielką karę. Tu małe zaskoczenie, bo za rogiem zadanie logiczne. Układanie puzzli. Zanim zdjąłem plecak, Krawiec miał już ułożony zestaw, więc ogniem naprzód. Jednak nie tak szybko! Za kolejnym zakrętem – kara za strzelanie – karny dystansik z kłodą.
Tu energia się skończyła. Trzeba było sięgnąć po ostatnie zasoby mojej motywacji. Różnica pomiędzy nami jest już bardzo wyraźna. On może jeszcze biec, ja mogę tylko szybko iść. Mięśnie jeszcze nie dają o sobie znać, za to płuca nie potrafią przerzucić takiej ilości tlenu. Zaczyna się ból w klatce, który będzie towarzyszył mi jeszcze przez dwa kolejne dni.
Za laskiem, w okolicy sosnowego zagajnika czekał nas kolejny punkt. Instruktor pokazał kartkę z ilustracjami broni. Mieliśmy wskazać te które widzieliśmy na trasie. Oglądamy dokładnie, ale kojarzymy tylko jedną i to w innym kolorze. Wskazujemy jedną. Dość wkurzony Punktowy wskazał parów – 5 razy w poprzek za złą odpowiedź! Cholera! Dlaczego aż pięć?
Poganiany przez innych, motywowany przez głowę, poruszam się naprzód. Przechodzimy do marszobiegu. Teraz wydaje się to najlepszą strategią. Las ciągnie się w nieskończoność, aż nagle szlak schodzi do rzeczki. Znam ten temat z BMK zatem nie robi to na mnie wrażenia. Błoto po pas, niestabilne podłoże i wszędobylskie roślinki. Jakoś idzie, choć tempo nam mocno spada. Kanał zawija to w lewo, to w prawo… kiedy się skończy? Idziemy już dobre pół godziny, a tu nie widać końca. Nagle wyprzedza nas team – mieszana para, która finalnie zdobyła pierwsze miejsce. To motywuje do wysiłku. Po wyjściu z kanału bieg leci starym nasypem kolejowym. Nogi zaczynają się plątać. Nierówne podłoże, powyrywane podkłady kolejowe mocno obciążają kolana i staw skokowy. Znowu mam „ścianę wysiłkową”. Płuca zaczynają troszkę palić. Zwalniam. Mijają nas kolejne teamy. Morale moje również nie jest w najlepszym stanie, ale Krawiec pociesza, że „prześwit widać” co oznacza koniec nasypu. Faktycznie, wbiegamy na drogę. Przez chwilkę widać czubek ludzkiej kolumny biegnącej leśną drogą. Widok jak z najlepszej pocztówki. Gdybym miał aparat właśnie w tej chwili zrobiłbym najlepsze zdjęcie z biegu.
Po chwili, czoło kolumny znika za zakrętem. Dobiegamy do punktu z czołganiem. Zadanie: 5 razy pokonać pole. OK, brzmi ciężko, ale da troszkę odpocząć nogom. Jakie było moje zdziwienie, gdy nagle zaczęły się wybuchy i strzały. Masa ludzi tarza się w błocie przy akompaniamencie wystrzałów i krzyków. Instruktor wypatruje mnie w tłumie – „na kolanach to przed księdzem, a przede mną gleba!” Jednocześnie czuję lekki ucisk buta na tyłku. Dobijam do końca ostatniej długości z wielkim trudem. W pamięci rysuje się obraz, który długo pozostanie w mojej głowie.

21584611_274826566356205_1502913273_n


Będąc uwalonym błotem można trafić ….gdzie? Tak – w kochane kanały! Kolejny długi dystans po rowach i bagnie. Tu po raz pierwszy łapią nas skurcze. Przypominamy sobie rozmowę na temat skurczy – nasze wnioski w temacie wyższość teorii termicznej nad teorią ubytku potasu. Humor się od razu poprawia. Powraca motywacja, ale kondycja jakoś nie chce wrócić. Pokonujemy lasek i znowu trafiamy do piaskownicy. Tym razem trzeba napełnić worek z piaskiem i przenieść go z kilometr. Po drodze jest punkt z rzucaniem nożem. Jakieś liche, lekkie i małe w porównaniu do tego co mam w domu. Żaden nie wchodzi, co skutkuje kolejną karą.

21586132_274826546356207_1242761595_n


Widzimy już metę. Przed nami ostatnie przeszkody. Tempo trzymamy zacne. Znowu udaje się wyprzedzić jakiś team. Wpadamy do stawu, pokonujemy punkt z ratownictwa, znowu znane już ściany betonowe, przed nami tylko bele ze słomy. W tym momencie łapie mnie skurcz łydki taki, jakiego dawno nie miałem. Spadam z przeszkody i nie wiem za bardzo co robić. Na parę metrów przed metą mam zrezygnować?? Mijają nas kolejne teamy… zło rośnie w głowie. Szybko wymyślamy technikę pokonywania belek słomy. Krawiec wciąga mnie za kark, ja włażę bez użycia nóg. Od tego momentu wszystkie przeszkody pokonywałem jedynie „na rękach”.
Sam finisz przywitał nas miłą niespodzianką. Na torze obok biegnie team Navala. Mam okazję obserwowania byłego operatora jak …. się bawi. Dogania mnie bez problemu na każdej przeszkodzie. Przy wyjściu z tunelu mam problem ze znalezieniem miejsca podporu dla nogi. Z otchłani tunelu słyszę „… tylko na mnie nie spadnij”. To byłby „ubaw” spaść byłemu operatorowi Gromu na głowę!
Resztę toru pokonujemy wzorcowo. Szybko, sprawnie i skutecznie. Zadowoleni z siebie mijamy linię mety. Łącznie wylądowaliśmy na 16 miejscu po przebiegnięciu 25 kilometrów. To wynik dużo lepszy niż zakładałem przed startem. Inne teamy SGO wyszły nie gorzej, ale podium tym razem nie należało do naszych.
Teraz z perspektywy czasu, myślę, że gdybym mocniej przyłożył się do treningu moglibyśmy być w Top Ten. Tak czy inaczej, wyszło zacnie. Na pewno powyżej oczekiwań. Za rok z pewnością też pobiegnę.

Relacja: Scout

zdjęcia: Zbigniew Świderski (za zgodą GROM Group)