Tym razem los rzucił mnie w zupełny inni świat.
Selekcja – test, pewna gra terenowa, w której miałem zaszczyt wziąć udział. Jej zadaniem jest sprawdzenie kandydata ubiegającego się o dostanie do pewnej grupy osób (np. grupy paramilitarnej) pod względem fizycznym, psychicznym i ogólnym. Jeśli ukończy selekcję może dalej starać się o dostanie.
Godzina 10.00. Spotykamy się pod sklepem w Bielsku – białej. Jest nas 6. Pakują nas do małego busa. Jedziemy z jakieś pół godziny. Mam ze sobą plecak, który waży nieco ponad 10 kg. W nim śpiwór, karimatę, rzeczy na docieplenie, woda, herbata, jedzenie jakieś mniejsze rzeczy. Na sobie noszę mundur z racji tego, że jest wygodny.
Wysiadamy. Przed nami spory zespół instruktorów. Więcej niż nas. Już wiesz, że nie spuszczą Cię z oczu i nie będziesz miał chwili przerwy. Spotykamy się na placu zabaw dla dorosłych – czyli pełno drążków, rurek i innych metalowych konstrukcji, na których zaraz nas będą testować. Oficjalne przywitanie, zasady BHP. Zabierają nam zegarki i każą wyłączyć telefony. Od teraz możesz przewidywać godzinę tylko po pogodzie lub dowiedzieć się jej w terenie. Zaczynamy test. Krótka rozgrzewka – moim zdaniem zbyt krótka. Przygotowanie do ćwiczeń. Każde ćwiczenie wykonuje się 45s potem 30s odpoczynku. Pierwszy jest drążek. Następnie: przysiady z butlą wody, uginanie ramion na poręczach, brzuszki, pompki na ławce, unoszenie nóg na podłodze, pajacyki z kamizelką i bronią w ręku. Udało się, wypadłem nie najgorzej – jestem w czołówce.
Następna jest gra terenowa. Już nie ma przerwy po ćwiczeniach. Od razu po plecak, dostaje mapę z zaznaczonymi punktami i ruszam w drogę. Na każdym punkcie spotykam instruktora, który podaje mi 3 cyfry. Zapisuję je sobie i idę do następnego. Po drodze spotykam innych. Dołączają się. Zaczynamy działać w grupie. Chłopaki wyglądają bardzo w porządku – są ogarnięci, fajnie będzie z nimi współpracować. Zaliczyłem wszystkie punkty i udałem się na zbiórkę. Tam poznaje kolejnego uczestnika. Okazuje się, że jest też ze szkoły oficerskiej ale ja mu nie mówię, że ja też – powiem mu na koniec. Muszę wymienić wszystkie numery, które zapamiętałem z punktów. Chyba zapomniałem jednego.
Teraz przewożą nas w inne miejsce. Już wiem, że za nie długo wyruszymy w góry. Wysiadamy z busa. Szybka zbiórka i zaczyna się krzyczenie instruktorów. Zaczynamy biec. Z tymi wszystkimi plecakami i ciuchami na sobie. Dobiegamy na szlak z parkingu. Zaczynamy maszerować. Z nami jest 2 instruktorów. To dopiero początek, jeszcze długa droga przed nami. Po drodze mijam znak z nazwą wzgórza i jego wysokością. Po 5 minutach pada pytanie.
– Szóstka!
Takie dostaliśmy numery. Ja miałem numer 3. Od początku selekcji nie liczyła się nasza tożsamość tylko numer, którym jesteś.
– Szóstka, na jakiej wysokości jesteśmy?
Widać, że na tej grze terenowej liczy się myślenie. Trzeba zwracać uwagę na wszystko. Co chwile pytania ze strony instruktorów, o wiedzę ogólną lub rozwijanie jakiś skrótów wojskowych. Przerwa w marszu. 1 minuta. Tu trzeba decydować co zrobić. Czy sięgnąć po kanapkę? Czy usiąść, czy dowiązać buta, czy może pójść na stronę? To tylko jedna minuta, z zegarkiem w ręku. Koniec przerwy. Podpór przodem i pompki. Później znów marsz. Po pewnym czasie znów przerwa. Tym razem brzuszki. I znów marsz. Tym razem plecaki niesiemy na głowach nie na plecach. Dochodzimy do wysokości na której zaczyna być śnieg i jest coraz zimniej. Krótka przerwa i tym razem będziemy wbiegać do instruktora, który jest wyżej i zbiegać z powrotem. Dodatkowo jakieś ćwiczenia.
Oczywiście przez cały czas towarzyszą nam dwie ogromne gałęzie z brzozy, które każdy z nas musi nieść na swoich plecach i co jakiś czas się zmienia.
Doszliśmy na szczyt. Tak przy okazji to najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego więc trochę się namachaliśmy. I wiesz co? To była dopiero rozgrzewka. Mamy teraz 30 minut przerwy. Na górze ciemno i minus 10 stopni. Czas poprawić ubranie. Zjeść kanapkę, napić się wody i posiedzieć pod zadaszeniem. Dostaliśmy światła chemiczne. Po złamaniu święcą w ciemności na różne kolory. Od teraz byliśmy nie tylko cyframi ale też kolorami. Przerwa minęła. Już było ciemno, więc od teraz marsz zaczął się z latarkami na głowach. Cały czas trzeba kontrolować temperaturę. Jak gorąco trzeba się troszkę pootwierać. Jak zaczyna wiać trzeba szybko założyć kaptur na głowę.
– Czy czegoś nie zapomnieliście?
Gdzie nasze dwie belki? Po 20 pompek za jedną za karę. Wracamy po nie i idziemy dalej. Po niedługim marszu dochodzimy do punktu kontrolnego. Teraz zadanie wykonujemy indywidualnie. Marsz na azymut. Trzeba dojść do drzewa znaleźć, kartkę na której pisze kąt i ilość metrów, a następnie szukać innej kartki chodząc tak z busolą. Udało mi się zdobyć wszystkie punkty. Chwila przerwy i ruszamy w drogę.
Teraz był odcinek niezmiernie długiego marszu. Bardzo długi trwający kilka godzin. Gdzieś po szczytach Beskidu Śląskiego. Wieje, zimno, idziemy po śniegu. Przerwa jest może jedna na pół godziny trwająca maksymalnie 3 minuty. Jeden z naszych zaczyna powoli odpadać. Bardzo się wlecze daleko za nami. Spotykamy dwóch instruktorów. Przejmuje nas jeden, a kolejny idzie wolniej z tym co się ociąga. Teraz zaczyna się bieganie. W oddali widzę wielkie połacie świateł i domów z ulicy. Gdzieś w dolinach rozciągają się przepiękne nocne widoki. Gdzieś tam mieszkają ludzie, którzy nawet nie śnią o tym, że można tu teraz biec. Ślisko, śnieg, ciężki plecach, noc – a Ty musisz biec i nikogo to nie obchodzi, że jesteś zmęczony. Długo to trwa – bieganie, chodzenie, ćwiczenia – cały czas na zmianę. W końcu po paru godzinach schodzimy ze szlaku. Jest około 01.00. Tak się domyślamy. Przejmuje nas kolejny instruktor. Tym razem jesteśmy już w dolinie. Znów bieg. Tym razem szybciej bo odebrał nas ktoś kto nie jest zmęczony. Jedna z osób chce zrezygnować. Wspieramy ją i mówimy, żeby tego nie robiła. Dobiegamy do rzeki. Po drugiej stronie rozpalone ognisko, a na rzece wisi lina. Już wiem, że za chwilę będziemy się przeprawiać przez lodowatą górską rzekę w środku nocy.
– Czas do przygotowania do przeprawy – 5 minut!
Ściągam spodnie i zakładam drugie buty – te musze mieć suche żeby móc dalej maszerować. Przeprawa się udała. Bardzo zimna woda – ale nie przeszkadzało mi to. Na linie wisiały światła chemiczne. Zauważyłem je ale ich nie liczyłem. Wychodzę z wody i od razu pytanie: ile jest świateł chemicznych i jak się nazywa instruktor, który was tu przyprowadził? Hmm, nie pamiętam…
Teraz mieliśmy chwilę przerwy. Ubrałem suche buty. Miałem chwilę przerwy więc zjadłem i odpocząłem. Po kilkunastu minutach znów wymarsz. Idziemy całą grupą w jakimś wąwozie. Wspinamy się po skarpie, jest bardzo malutka ścieżka. Sypie delikatnie śniegiem.
– Tutaj jest wasze miejsce spania. Dobranoc.
Ok. Rozkładamy się. Mały daszek z poncha, na ziemi karimata i śpiwór. Wtulamy się koło siebie w dwie osoby. Leżymy jakieś 30 minut.
– Pobudka! Koniec spania. Trójka ubieraj się szybciej!
Instruktor zawołał mnie do siebie. Pokazuje mi ziemniaka i pyta co to jest. Skąd mam wiedzieć? Takie żarty sobie robili, ale miało to na celu sprawdzanie naszego logicznego myślenia i pomysłowości. Ruszamy w drogę. Przeszliśmy około 2 km. Weszliśmy w jakieś choinki.
– Tutaj jest wasze miejsce spania. Dobranoc.
Powtórka z rozrywki. No cóż nie tracąc czasu przygotowaliśmy posłanie i poszliśmy spać. Efekt i przeżycie było co najmniej niesamowite. Wtuleni w siebie, tylko w śpiworze na karimacie. Bez ocieplaczy, ognia i namiotu. Nawet w nocy zaczął prószyć śnieg. I nie bolało. I nie jest to takie straszne ale za to bardzo budujące. Tak zwane wychodzenie poza granice komfortu. Oczywiście trzeba to lubić ;-).
Poranek i pobudka były bardzo ciekawe i zaskakujące. Obudziły nas krzyki „uzbrojonego” zespołu, który nas porywał. Zaskoczyli nas nad ranem i pozorowali porwanie. Zakleili ręce taśmą, usta i oczy też zakryli. Potem nas wywieźli samochodem. Podróż trwała pół godziny. Następnie dali nam mapę i kazali dotrzeć do celu w dwie godziny. Bez napojów, jedzenia i plecaków wyruszyliśmy w trasę. Dotarliśmy lekko opóźnieni. Na miejscu czekały plecaki i gumowe karabiny. 5 minut na zebranie rzeczy, kanapka szybko do ręki i marsz pod górę. Na szczycie czekało już na nas ostatnie zadanie.
Były przygotowane liny, na których zjeżdżaliśmy ze skał w dół. Następnie musieliśmy przeprawić się po moście linowym między drzewami i wspinać się z asekuracją po skałach tak wysoko żeby można było odczytać hasło z kartki zawieszonej u góry. Ostatnią stacją był test z wiedzy medycznej. Dostaliśmy już na początku kartki z wiedza na ten temat i w każdej wolnej chwili (których prawie nie było) musieliśmy uczyć się z nich. Udało mi się zaliczyć ten test na dobry wynik.
Selekcja się skończyła. Odbyła się odprawa i podsumowanie. Łącznie około 45 km. Czas trwania selekcji to 30 godzin. Jeden sen trwający 30 minut i drugi 3 godziny. Ponad 200 pompek z plecakiem, przeprawa mroźną rzeką, zjazdy na linie, bieganie po szczytach gór w nocy po śniegu i wspaniale zbudowany zespół z osób, które w tym uczestniczyły. Myślę, że będę to długo wspominał jako niesamowite przeżycie i potężne doświadczenie…
Pozdrawiam nr 3