Formacja SGO

20180826 IX Bieg Morskiego Komandosa TEAM (4)

Do kolejnej edycji BMK stawaliśmy w tym roku jako obrońcy tytułu. Jak co roku przygotowania do tego biegu rozpoczynają się bardzo wcześnie. Jako, iż w kategorii Team startuje się w cztery osoby, nie muszę mówić jak ciężko jest się spotkać i razem do tego biegu trenować. Nadszedł dzień zawodów, jak zwykle przyjeżdżamy z 2 – 3 godziny wcześniej. Adrenalina buzuje od samego rana i każdy wymyśla plan działania na poszczególne etapy biegu, które jak co roku pal licho strzeli 😉 Z naszą zaprzyjaźnioną już belką (kłodą, żelastwem czy jak tam zwą tą cholernicę) przychodzimy na linie startu 10 minut przed rozpoczęciem biegu. Tam wita nas legendarny już Misza. Jak zwykle tłumaczy nam zasady i reguły, a przy okazji “rozgrzewa” nas poleceniem wejścia do morza i położenia się w nim. Jak co roku nie zabrakło też maruderów, którzy spóźnili się i tym samym nasza kąpiel musiała się wydłużyć. Żebyście widzieli te miny zawodników spoglądających na spieszące się do wody zespoły.

Wychodzimy z wody, a Misza zaczyna odliczać 10, 9, 8… 1 start! Ruszyła kupa ludu po plaży, jedni szybciej, drudzy wolniej. Nasza taktyka zakładała utrzymanie się w pierwszej trójce do momentu kiedy wbiega się na tor przeszkód na plaży. Przygotowanie drużyn w tym roku mocno nas zaskoczyło już od samego początku. My standardowo, spokojnie, żeby się nie męczyć na plaży, a pierwszych parę  zespołów w ciągu 2 minut wyrobiło sobie przewagę około 50 metrów. No ale, mówię do swoich: “nie podpalajmy się, napuchną im nogi teraz, łatwiej będzie ich później przegonić”. I po części się to sprawdza, na torze przeszkód zawsze nam dosyć sprawnie idzie, wyprzedzamy ze dwie ekipy, ale pierwsza trójka nadal 50 metrów przed nami.

FB_IMG_1535429408331

 

FB_IMG_1535460831721
received_1891336671175916

Kończymy tor, wchodzimy do morza i jak co roku Komandosi Jednostki Wojskowej Formoza próbują podtopić nas manewrując motorówkami tak, aby fale co chwila nas przykrywały. Belka od 2 lat już nie jest drewniana tylko metalowa z wypełnieniem i odcinek w morzu też od tego czasu jest znacznie trudniejszy, bo “belka” się nie unosi, a ściąga nas pod wodę. Wychodzimy z morza i mkniemy za pierwszą trójką, która co chwile nam się oddala. My przyspieszamy, a dystans, który nas dzieli nadal pozostaje taki sam albo i większy. Rośnie w nas sportowa złość, zbieramy się do kupy, już nie biegniemy z belką we czwórkę, tylko każdy co chwilę bierze ją na swoje barki i stara się wydusić ze swoich nóg maksimum. Przyniosło to efekt bo w końcu na Kolibkach widzimy drużynę, która jest na 3 miejscu jakieś 2 przeszkody przed nami. Dopiero po pokonaniu tych przeszkód zdaliśmy sobie sprawę z tego, że organizatorzy jak co roku podnoszą poziom trudności tego biegu. Przeszkody, które na oko każdy pokonałby w minutę w rzeczywistości zabierały trochę więcej czasu i systematycznie odbierały, każdemu trochę mocy, koni, paliwa nazwijcie to jak chcecie.

FB_IMG_1535460881227

Biegniemy dalej, przeszkody w tym roku praktycznie na całej trasie. To nas podbudowuje bo z reguły bardzo dobrze nam idzie ich pokonywanie. Różnego rodzaju pochylnie, liny, ściany, rowy, drabinki linowe, czołganie pod zasiekami, które były podłączone do prądu. Ogrom różnorodności i każdy na pewno trafi w tym biegu na coś co przez cały rok nie będzie mu dawało spokoju, aż do następnego BMK! Tak jest co roku! W końcu dobiegamy do kanałów melioracyjnych, słyszymy, że ktoś jest w środku. Mówimy sobie – w końcu ich mamy. Zawsze w tym miejscu mieliśmy dosyć spory problem, pojawiały się pierwsze skurcze, a i technika pokonywania tego kanału z belką zawsze była problemem, ponieważ co roku stosujemy nową technikę. W tym roku pokonaliśmy tę przeszkodę naprawdę szybko. Co się okazało na końcu, te odgłosy nie należały do drużyny przed nami, a do zawodników z kategorii Hard, którzy są jeszcze na trasie. Pytamy ich mniej więcej kiedy mijała ich ostatnia drużyna. Pada odpowiedź, strzał w kolano! 5 minut temu. Dla niewtajemniczonych 5 minut na trasie BMK jest prawie nie do odrobienia. Mówię prawie bo czasem cuda się zdarzają. Cud nad Wisłą chociażby 😉

received_2160733064001065

received_260280031477637

received_306921916555538

Mamy nadzieję, że nasi zmęczeni koledzy się mylili i ruszamy pełna parą na drugą pętle. Około 2 km biegu i znowu wbiegamy na tereny wokół Adventure Park Kolibki. Po raz kolejny męczymy się z tymi samymi przeszkodami, ale one teraz są tak jakby wyższe, dłuższe, trudniejsze do pokonania. Trzeciej drużyny nadal nie widzimy, a od sędziów na poszczególnych przeszkodach dowiadujemy się, że faktycznie dzieli nas jakieś 5 minut. Pozostaje nam walka z czasem i jak najlepszy wynik do zrobienia. Nie jest łatwo pogodzić się z 4 miejscem kiedy rok temu wygrywało się ten bieg. Dobiegamy do słynnej Black River, nie tak szczęśliwi jak rok temu, ale z zawziętym wyrazem twarzy i z obietnicą na ustach, że za rok damy z siebie więcej. Gratuluje naszym przeciwnikom bo pozytywnie nas zaskoczyli. Oby więcej takich niespodzianek ze strony rywali bo wiadomo, że ze strony organizatorów na pewno nas czekają. Do zobaczenia za rok!

Relacja: Kursik