Formacja SGO

20191013 III Maraton Selekcja

Skrót informacji w meldunku SALTR

SITUATION: Trzech członków SGO Gdańsk i jeden SGO Szczecin wystartowało w III edycji Maratonu Selekcja

ACTION: Mario zajął 1 miejsce w kategorii cywil-mundurówka, Gruby zajął 5 miejsce w kategorii mundurówka, Bober zajął 11 miejsce kategorii sport

LOCATION: Cisna

TIME: 20191013

REACTION: pełna relacja Mario poniżej

III Maraton-Selekcja – memoriał im płk Sławomira Berdychowskiego  pierwszego dowódcy JW. AGAT – to jeden z cięższych biegów, w których miałem przyjemność – w dosłownym znaczeniu tego słowa – brać udział. Impreza organizowana przez mjr. rezerwy Wojciecha Zacharków „Zachara”  w Bieszczadach  w dniu 13.10.2019 roku.  Miałem przyjemność poznać go na Biegu Morskiego Komandosa (BMK) w którym gościnnie brał udział.

Pakiet startowy w zeszłym roku przyniósł mi św. Mikołaj na gwiazdkę, więc nie mogłem nie jechać.  Był to mój debiut w tej imprezie. Wybraliśmy się w pięciu samochodem – trzech członków SGO: Gruby, Krawiec i ja, z nami dodatkowo jechał ojciec Jakuzy – innego członka SGO oraz młody chłopaczek z Akademii Marynarki Wojennej. 9 godzin jazdy samochodem, dystans 800 km , na miejscu byliśmy ok. 22:00. Jakuze Seniora i „Marynarza” odstawiliśmy na nocleg do miejscowości Buk (5 km od Cisnej) a sami we trzech, tych kilka godzin przespaliśmy się w samochodzie i „ekspres-namiocie „ J , pożyczonym od Kursika, tuż przy boisku, z którego startowaliśmy. Rano od 4:30 do 5:00 czekało nas jeszcze odebranie pakietów więc snu za wiele nie było. Pobudka o 4:15 – pojechałem po chłopaków  do Buka i przywiozłem ich na miejsce.

Całe szczęście – doświadczenie z kilkunastokrotnych tego typu startów nauczyło mnie, że nie ma co zostawiać niczego na ostatnią chwilę – całe wyposażenie obowiązkowe do biegu miałem już przygotowane wcześniej: plecak z obciążeniem, wodą i innymi dodatkami ważył na starcie 17,5 kg (czyli min. wymagane 10 kg było spełnione) do tego mundur i buty wojskowe za kostkę. W 5 min. byłem gotowy i ruszyliśmy po pakiety i numery startowe.

Bieg miał trzy kategorie: mundurówka, cywil-mundurówka i sportowa. Dwie pierwsze różniły się tylko tym, że w pierwszej startowali czynni żołnierze lub funkcjonariusze innych służb, a w drugiej cywile ew. emeryci ;). Reszta wymagań była identyczna(min. 10 kg w plecaku na całej trasie biegu i mundur) więc nie było żadnej taryfy ulgowej. Kategoria sportowa nie miała obciążenia i konieczności startowania w mundurze.

Po odprawie o 5:45 nadszedł start o 6:00 – Zachar „puścił” nas pierwszy kilometr czy dwa trasą wzdłuż torów kolejki. Nasza taktyka jak zawsze ta sama – ogień na tłoki od samego początku i tak trzymać do końca. Peleton prowadził Krawiec, za nim Gruby, ja i reszta zawodników. Po ok 1,5 km ostry skręt w prawo i tu czekała nas niespodzianka – strome kilkusetmetrowe wejście na szczyt – było ciemno, dobrze że miałem czołówkę, oświetlałem drogę Krawcowi by mógł znaleźć szarfy wyznaczające trasę.

Tutaj dodatkowe obciążenie na plecach zaczęło dawać się we znaki – do przodu wyforsowali się zawodnicy z kategorii sportowej. Krawiec i Gruby zostali za mną – u Krawca odezwała się kontuzja biodra, której nabawił się na biegu Grom Challange (nota bene wygrał go w kategorii mieszanej). Na szczyt dotarłem tuż za czołówką sportowców. Przede mną był tylko jeden zawodnik z kategorii mundurówka – reszta była z tyłu. Podejście było mordercze – wydawało się że siły, które miały starczyć na cały bieg zostały już wyczerpane. To był jednak dopiero początek zmagań i wiedziałem, że walka przez cały bieg będzie ciężka. Przed startem zastanawialiśmy się, czy brać kijki. Odciążają sporo na podejściach ale z drugiej strony trochę przeszkadzają w normalnym biegu. Ostatecznie ich nie wzięliśmy. Do dzisiaj nie wiem, czy to była dobra decyzja czy nie…

W tym roku nowością w biegu bała możliwość wybierania sobie cięższej trasy tzw. hard. Można było zyskać bonusowe minuty lub je stracić. Dodatkowe trasy oznaczone były czerwonymi kartami. Postanowiliśmy z chłopakami, że będziemy wybierać wszystkie trasy „hard” – zasada „im gorzej tym lepiej” przyświeca nam na każdym biegu.

Na szczycie nie było odpoczynku – za plecami czułem i słyszałem pozostałych zawodników więc ruszyłem dalej do przodu. Przede mną było kilku z kategorii sportowej i dwóch z mundurowej. Jednego z nich znałem z Selekcji mjr. Arkadiusza Kupsa, w której  razem uczestniczyliśmy w czerwcu. Postanowiłem trzymać się tuż za nimi. Za mną nie widziałem „moich” chłopaków, wiedziałem że musieli zostać gdzieś z tyłu. Trasa wiodła pośród pięknych szczytów Bieszczad – raz pod górę, innym razem w dół i znów strome podejście. Widoki były przepiękne, jednak nie było czasu by się nimi zachwycać.

Właśnie te podejścia dawały mi się najbardziej we znaki – nie biegam w górach, a ostatnio niewiele biegałem – tak naprawdę od końca sierpnia czyli od BMK kilka razy udało mi się potrenować – to wszystko. Nogi były słabe – skutkowało to tym, że zawodnicy przede mną na podejściach mi „uciekali” i dopiero na zbiegach udawało mi się ich dogonić. Te szybkie zbiegi były bardzo niebezpieczne – kilka razy efektownie turlałem się z górki. Niestety zmęczenie powoli dawało o sobie znać i odległość między nami zaczęła się zwiększać.  Po drodze jeden z zawodników mnie doganiających spytał się o trasę „hard” – okazało się, że przegapiłem jeden z punktów. On też nie przebiegł ta trasą bo nie było tam żadnego z instruktorów. Byłem zły na siebie, że przegapiłem znak – postanowiłem baczniej zwracać uwagę na oznaczenia. Dziwne było również to, że nie było tam żądnego z instruktorów – nie wiadomo było gdzie biec ta trasą.  Kolejni zawodnicy zaczęli mnie wyprzedzać – biegli do przodu jakby nie byli w ogóle zmęczeni. Było to wręcz niewiarygodne! Przyspieszyłem tępo, ale nie ustrzegło mnie to przed tym że znowu mnie ktoś wyprzedził – tym razem charakterystyczny zawodnik z niebieskim pokrowcem na plecaku. Biegłem za nim aż do pierwszych przeszkód – tutaj niestety przegapiłem oznaczenie  trasy i pobiegłem ulicą ok 400 metrów w dół zamiast skręcić w lewo. Całe szczęście zorientowałem się, że nie widać oznaczeń i zawróciłem – w oddali zauważyłem zawodnika, który skręcił w lewo, a który do tej pory był za mną. Straciłem jakieś 3-4 minuty – szkoda.

Dotarłem w końcu do przeszkód – pierwsza 2 metrowa ściana – nie była problemem, następna czołganie z plecakiem na plecach pod siatką – tutaj trochę zahaczałem o siatkę wystającymi elementami wyposażenia takimi jak guziki od munduru, czy złączki.  W pewnym momencie usłyszałem za sobą dobrze mi znane, wypowiedziane basowym głosem słowa” dawaj Mariano !!!”. To Gruby „doszedł” mnie w końcu – i już od tej pory biegliśmy razem. Nie udało mi się pokonać ostatniej przeszkody – równoważni zawieszonej na łańcuchach – była jedna próba, spadłem i musiałem robić 15 karnych burpeesów. Był tam też punkt nawadniania – skorzystaliśmy z niego i wspólnie z Grubym i ruszyliśmy ostrym podejściem w górę. W pewnym momencie zauważyliśmy że dogania nas bardzo młoda dziewczyna na oko 18 lat lub mniej z kategorii sportowej. Musiała być niebywale wytrzymała mi mieć świetną kondycję – zmęczenia nie było po niej widać – już na mecie okazało się że wygrała kategorię sportową kobiet.

Biegnąc z Grubym motywowaliśmy się nawzajem – za nami w dającej się zobaczyć przestrzeni nie było już innych zawodników ale przed nami również. Wniosek z tego był jeden – trzeba spróbować przyspieszyć by dogonić czołówkę i zwiększyć dystans od ścigających nas zawodników.. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zasada była jedna – szybki marsz pod górę i bieg po równym lub z górki. I tak cały czas – Gruby na podejściach był z przodu – jego niesamowicie silne nogi dawały mu przewagę – doganiałem go na płaskich powierzchniach . Cykl się powtarzał.

W końcu zaczęliśmy zbiegać ze szczytów – w pewnym momencie zobaczyliśmy przed nami zawodnika z niebieskim pokrowcem – to dało nam kopa i nowe siły, bo okazało się, że doganiamy tych co są przed nami. Za chwilę pojawił się przed nami kolejny zawodnik tym razem z kategorii sportowej – tego też wyprzedziliśmy. Po kilku minutach znowu kolejnych dwóch!!! To dało nam ogromny zastrzyk nowych sił.  Nie było już stromych podejść – do tej pory udało nam się też nie zmoczyć butów , ale to się skończyło – przed nami były przejścia przez kilka brodów szerokości ok 15-20 metrów. Do końca trasy biegliśmy już w przemoczonych butach – esencja biegu górskiego z przeszkodami!

W końcu trafiliśmy na pierwszy odcinek Hard – polegał on na dodatkowym wejściu na górę  – oczywiście wzięliśmy tą trasę bez wahania. Przez cały czas liczyliśmy, że może Krawiec nas jednak dogoni i wspólnie będziemy przekraczać metę. Tak się jednak nie stało – po kolejnych kilku kilometrach następny odcinek Hard – tym razem przeciskanie się przez chaszcze i trasa przez potok. Daliśmy radę bardzo szybko, zyskując bonusowe minuty.  W pewnym momencie usłyszeliśmy odgłosy wystrzałów – wiedzieliśmy, że dobiegamy do strzelnicy – przed nami były jeszcze trzy przeszkody –krótki tor na wytrzymałość rąk. Ja go przeszedłem – Gruby robił karne burpeesy – skończyliśmy w tym samym czasie. Koleją przeszkodą było wejście po linie i dalej na strzelnicę. Po krótkim czołganiu przyszedł czas na strzelanie z AR 15. 5 strzałów i pięć w celu – Gruby to samo. Teraz szybko biegiem do mety – tuż przed było trzeba wspiąć się po linie na wysokość ok 3,5 m, zadzwonić dzwonkiem i meta. Po przekroczeniu mety odwracam się i widzę, że Gruby jednak nie wchodził po linie tylko zdecydował się na kolejne burpeesy. Bieg zakończyliśmy z czasem ok 6 godzin i 8 minut. Gruby miał minutę czy dwie gorszy przez tę ostatnią przeszkodę. Waga mojego  plecaka na mecie wyniosła 14,4 kg – czyli doniosłem kilka kilogramów niepotrzebnie.

Na mecie okazało się że przed nami jest głownie kategoria sportowa i mundurówka – była nadzieja na podium. Jako, że Gruby startował w kategorii mundurowej wiedzieliśmy, że jest co najmniej 4 zawodników przed nim – gdyby wybrał kategorię cywil-mundurówka byłby drugi na podium. No cóż – teraz już było za późno. Na mecie czekał na nas gorący posiłek, pączki, przekąski, herbata, napoje i nalewka. Kto chciał mógł skorzystać z masarzu – Gruby od razu tam poszedł J. Świetna organizacja, wymagająca trasa, super ludzie – to główne atuty biegu. A dla wygranych wartościowe nagrody – bony zakupowe, vouchery, nagrody rzeczowe – u mnie – myślę sporej wartości.

Minutę przed czasem do mety dobiegł Jakuza – Senior – udało mu się zmieścić w czasie. Krawiec niestety był na mecie 30 minut po limicie ale i tak  byliśmy pod wrażeniem, że mimo kontuzji dotarł do końca. Wiedział że nie da rady utrzymać się w limicie a mimo to twardo dążył do mety.

Udało mi się wskoczyć na podium i to na I miejscu. Satysfakcja była ogromna – w nogach 40 km po górach a mimo to nie czułem się najgorzej. Prestiż z ukończenia tak wymagającego biegu ogromny.

Już wiem, iż na kolejną edycję za rok będę chciał się wybrać – zapewne nie sam. Motywacja do treningów ogromna. Myślę że ten bieg zostanie wpisany do kalendarza biegów, w których SGO będzie brało udział. I to we wszystkich kategoriach.

DSC_0007

Relacja: Mario (SGO Gdańsk)

Podejmij wezwanie! Dołącz do SGO!