Formacja SGO

20220605 VI Zawody taktyczno-strzeleckie Lekka Piechota

Odprawa główna

W rejon zawodów docieramy w dniu poprzedzającym start. Noc w hotelu, poranne zakupy i przesiadywanie w zajeździe Chata Kębłowo aż po późne godziny popołudniowe wypełniają nam czas przed odprawą. Na parking docieramy godzinę wcześniej, zasypujemy butelki wody elektrolitami, przygotowujemy sprzęt do wyjścia i wyruszamy w końcu w kierunku strzelnicy.

Odprawa zaczyna się w miarę punktualnie i przebiega bez większych zakłóceń. Sprawdzona jest obecność po czym poruszone zostają różne kwestie organizacyjne i bezpieczeństwa – całość jest bezpośrednio tłumaczona na angielski, tak więc trwa nieco dłużej niż zwykle. 

Po takim wstępie przechodzimy na tory strzeleckie, które omawiane są w szczegółach jeden po drugim (także po angielsku) – na sam koniec uzyskujemy podstawowe informacje na temat zadanie taktycznego (związanego ze spływem kajakami). Robi się stosunkowo późno (20:00) więc ruszamy w kierunku parkingu w celu ostatecznego zebrania ekwipunku i dotarcia na punkt wodowania kajaków około godziny 21:00.

Kajaki / Zadanie taktyczne

Na miejsce wodowania kajaków docieramy około 20:50. Jesteśmy czwarci w kolejce a mamy być wypuszczani co 2-3 minuty, więc niebawem deponujemy kluczyki do samochodu i w zamian otrzymujemy tracker GPS. 

Otrzymujemy także kajak, mający być naszym środkiem transportu przez najbliższe 4 godziny. Szybko okazuje się, że nie ma zbyt wiele miejsca na nasze plecaki, a na pewno nie ma go na tyle, byśmy mogli w pełni komfortowo się w kajaku „usadowić”. Drobnicę zdejmujemy z plecaków i upychamy w dziobie i „rufie” kajaka, a same plecaki lądują pomiędzy nami. Z trudem ruszamy z kamienistej mielizny w miejscu wodowania. Kanał ma szerokość około 3 metrów – wygląda nieźle, jest jeszcze dość jasno – powoli przyzwyczajamy się do balansowania na wodzie. Wygląda to na razie ok.

Niebawem przekonujemy się, że łatwo niestety nie będzie. Kanał jest gęsto usiany zawalonymi konarami, drzewami, korzeniami czy też mieliznami. W stosunkowo krótkim czasie  wyprzedza nas około 5 kajaków, kierowanych przez zapewne bardziej zaprawione w wodnych bojach ekipy. Wyprzedzenia na tym się jednak kończą i kontynuujemy przygodę nie-niepokojeni. Przynajmniej nie przez innych. 

Niepokoi nas bowiem sam kanał, który staje się coraz to bardziej nieprzyjazny – niezbyt dobrze współgra to z naszymi umiarkowanymi kajakowymi umiejętnościami – raz po raz zawisamy na jakimś podwodnym konarze lub utykamy w wąskim przesmyku – każde wydostanie się z takiej pułapki okupione jest sporym wysiłkiem i kolejną porcją wody nachlapanej do wnętrza kajaku. Jedną z ciekawszych przeszkód jest mostek, pod którym ledwo przeciskamy rozładowany kajak; inną jest mostek + kaskada, gdzie decydujemy się przenieść naszą łódeczkę brzegiem, przy okazji pozbywając się zalegającej w niej wody. Kolejne kaskady pokonujemy na „hurra”, na szczęście bez większych konsekwencji. Inną „przeszkodą” okazuje się zawalona brzoza, a raczej kurtyna z liści na szerokość całego kanału – bardzo efektywnie ściąga wszystko z naszych głów dodatkowo skutecznie wyciągając wodę z kanału wprost na nasze spodnie. Kajak nie współpracuje – nie chce realizować naszej woli – na każdym zakręcie pływa bokiem, dokładnie tam gdzie nie chcemy… zaczyna się kwieciste złorzeczenie wymierzone w ten przerośnięty kawał kompozytu. Przy okazji robi się ciemno… czołówka jednak tylko trochę pomaga – unosząca się nisko mgła nad kanałem redukuje nam widoczność na 3-4 metry w świetle latarki – tak źle i tak źle. Złorzeczenie przybiera na sile i różnorodności. 

Na szczęście docieramy do jeziora – brak jakichkolwiek przeszkód i piękna okolica dają chwilę oddechu i podnoszą morale. Kierujemy się na znaki pirotechniczne na przeciwległym brzegu jeziora, gdzie znajdujemy kilka innych ekip w pobliżu niewielkiego pomostu. Na pomoście i nieopodal na brzegu odnajdujemy cel naszego rozpoznania – grupę osób oraz pojazd. Szybko zbieramy niezbędne informacje, komponujemy wiadomość SMS do „sztabu” i wyruszamy w dalszą trasę, omijając nieprzyjemny, wędkarski komponent zaobozowany w bezpośrednim sąsiedztwie naszego celu. 

Kanał wychodzący z jeziora jest trzy lub czterokrotnie szerszy od tego, którym tu dotarliśmy – także wszelkie przeszkody są rzadkością – bardzo miła niespodzianka. Wiosłujemy w towarzystwie innej ekipy, choć z racji ciszy dookoła zaczynamy się delikatnie niepokoić czy aby jesteśmy tam gdzie powinniśmy być. Szybkie sprawdzenie na GPS utwierdza nas, że wszystko jest w porządku – nie dalej niż godzinę od celu naszego rozpoznania docieramy do punktu podjęcia nas na brzegu. Wyciągamy kajak i zajmujemy ostatnie miejsca w transporcie kołowym, mającym nas dostarczyć na miejsce, z którego wystartowaliśmy. Morale umiarkowane, ale przynajmniej ten koszmarny kanał jest już za nami. Będzie dobrze.

Na strzelnicę docieramy przed trzecią w nocy – staramy się znaleźć sobie miejsce by choć na chwilę zmrużyć oczy, lecz wpierw skupiamy się na tym by w jak największym stopniu wysuszyć się w cieple ogniska. Marcin ostatecznie okupuje leżak a ja wieszam hamak w lasku nieopodal. Po 40 minutach budzi mnie zimno, więc wracam do ogniska. Kolejne próby zaśnięcia kończą się niepowodzeniem. Na miejsce dociera Borys i wyraża swoją dezaprobatę wobec wielkości ogniska – po chwili łuna gorąca przestaje nas suszyć, a zaczyna topić… ogarnia nas błogość pomieszana ze smrodem naszych przepoconych i przemoczonych ubrań. Fajnie. Chyba.

Odprawa części nawigacyjnej

Punktualnie o szóstej zbieramy się na odprawie części nawigacyjnej – otrzymujemy mapy, karty RFID oraz koordynaty miejsca, gdzie mamy dostarczyć nasz osobisty „moździerz”, reprezentowany przez trzydziesto-pięcio kilogramowy kawał betonu. Sprawnie przepisujemy wszystkie punkty nawigacyjne z mapy do GPSu. Sprawnie, gdyż pomimo tego, że linijka połamała mi się wcześniej w kieszeni, to złamała się DOKŁADNIE na 10 cm – to musi być znak, że będzie dobrze.

Okno nawigacyjne 1 

Startujemy o 7:00. Mamy 90 minut. Punkt zrzutu moździerza należy do jednego z najprostszych, więc docieramy na miejsce bez przeszkód. Na kolejny cel obieramy 2 najbliższe punkty nawigacyjne – jeden z nich znam z poprzedniej edycji, więc na miejsce docieramy dosyć sprawnie. Drugi, dla nas nowy, sprawia niewiele więcej problemów – w międzyczasie spotykamy 2 inne ekipy. Niestety dla mnie dostaję migreny, co w moim przypadku oznacza częściową i czasową utratę wzroku w jednym oku – wynik odwodnienia…. szlag, wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Na szczęście 5mg zolmitryptanu oraz APAP extra zwalczają paskudztwo w zarodku i po 30 minutach jestem z powrotem w grze… przynajmniej tak na 95%. Przyrzekam sobie, że od teraz będę już regularnie pił. Niebawem docieramy na strzelnicę i wykorzystujemy nasz pozostały czas na „dotankowanie” się. 

Okno strzeleckie 8:30

Okazuję słabość i nalegam na pominięcie „ściany płaczu” – tego było już wystarczająco poprzedniej nocy. Marcin lituje się i wchodzimy od razu na tor „DZIURA”. Strzelanie z dystansu przez otwór w przesłonie, który to otwór ukazuje się nam po podniesieniu kawałka betonu. Szybka piłka i oba cele mamy już ostrzelane. Dobry start.

Karabin maszynowy KM PK nie współpracuje zaliczając szybkie zacięcie. Później ciężko jest nam się wstrzelać w cele, ale kilka razy trafiamy. W międzyczasie za każdym trafieniem przerzucam podkład kolejowy nad betonową kostką. EZ. Jest Dżi.

WAHADŁO sprawia nam więcej problemów niż przypuszczaliśmy, że sprawi. Wydaje się większe niż rok wcześniej, tak samo jak kąt pomiędzy wahadłem a naszym stanowiskiem. Wszystko to sprawia, że zużywam 2 magazynki amunicji, by obrócić to stalowe draństwo dookoła własnej osi. Marcin w tym czasie trenuje mięśnie ramion pakując oponą. 

SPOTTER idzie jak po maśle. Marcin dekoduje cele bezbłędnie – jeden tylko raz przez pomyłkę ostrzeliwuję nie ten cel co trzeba. Pozostałe trafiamy za pierwszym razem, więc szybko kończymy zabawę na tym torze – postęp względem roku poprzedniego – pewnie lepsze „zero”.

LOOPHOLE wg. założeń – 0 trafień pomimo próby podejścia, więc od razu przeskakujemy na TUNEL. Wygląda bardziej solidnie niż rok wcześniej – Marcin opitala 21 na 24 z celów zanim nie kończy się nam czas. Dobry wynik. 

W tym momencie kończy się nasze okno strzeleckie. W sferze chillout doładowujemy magazynki na kolejne okno, uzupełniamy płyny i wyruszamy w północno-wschodni rejon, mając na celu zaliczenie 3 punktów nawigacyjnych – mamy na to nie więcej niż dwie i pół godziny. Damy radę.

Okno nawigacyjne 2

Za cel obieramy najdalej położony, znany nam z poprzednich edycji punkt – tak by można było w drodze powrotnej reagować na ilość pozostałego nam czasu. Szybka trasa na przełaj i punkt w zagajniku trafia na nasze telefony. Następny punkt, położony w lesie niedaleko parkingu także nie nastręcza problemów – poruszamy się śladami, pozostawionymi przez inne ekipy. Z racji sporego zapasu czasu kierujemy się na punkt „extra” położony poza przydzielonym nam arkuszem mapy – okazuje się nim być ambona, położona pośrodku pól. Czynnikiem komplikującym są natomiast liczne rowy melioracyjne przecinające te pola – trochę kluczenia oraz budowa improwizowanej przeprawy przez mulisty kanał pozwalają nam dotrzeć w miarę bez problemów do celu. Chwila przerwy w cieniu ambony i wyruszamy w dość długą drogę w kierunku strzelnicy – plan na to okno wykonany w 100%.

Okno strzeleckie 11:50

Docieramy na strzelnicę 20 minut przed rozpoczęciem naszego okna strzeleckiego. Przygotowujemy dedykowany zestaw na pierwszy tor, który nas czeka – zapasowe gacie, świeże skarpety, mały ręcznik, buty do wody… tak, tym torem jest…

…AMAZONIA. Szybki debriefing i wchodzimy do zaskakujące ciepłej, choć wciąż orzeźwiającej wody. Po pokonaniu pierwszego rowu sprawnie przeskakujemy do kolejnego i bez specjalnych komplikacji ostrzeliwujemy wyznaczone nam cele z czterech wyznaczonych pozycji. Karabin na szczęście uniknął kąpieli. 

WSPINACZKA trafia na nasz celownik – decydujemy się wspinać z własnym ubezpieczeniem. Marcin wychodzi pierwszy i po chwili jest gotów do asekuracji. Czerwona droga nie nastręcza problemów i po chwili obaj jesteśmy już na górze. Szybkie usadowienie się na kontenerach i ostrzelanie celów zamykamy na 2s przed końcem czasu wyznaczonego na ten tor. Po linach docieramy na dół i rozglądamy się za kolejnym wyzwaniem…

…którym okazuje się DACH. Wszystkim znany i lubiany. Szybko wciągamy oponę i skutecznie ostrzeliwujemy cele w postaci stalowych popiersia i kółka leżąc na pochyłej powierzchni dachu. Szybka piłka. 

Na koniec naszego okna szukamy czegoś blisko – nie zostało wszakże wiele czasu. Na torach pistoletowych nieopodal pustka, toteż kierujemy się wprost na HOMO DRYL. Sprawa okazuje się trudniejsza niż się wydawało. Problemu nie sprawiają gustowne układanki, natomiast na pewno sprawia go strzelanie lewą ręką – od razu widać spore braki w treningu. Zużywamy sporo amunicji – efekt natomiast jest umiarkowany. To dla nas ostatni tor w tym oknie – nie jest źle.

Okno nawigacyjne 3

Na obszar naszego trzeciego okna nawigacyjnego wybieramy północno-zachodni sektor. Celem są położone relatywnie blisko siebie 4 punkty. Drobny błąd w doborze drogi sprawia, że lądujemy w rejonie sławetnego punktu P1S, lecz skutkuje to nawet lepszym wynikiem i ostatecznie zaliczamy 6 punktów nawigacyjnych. Narzucone tempo zaczyna zostawiać pewne piętno jeśli chodzi o stan naszych nóg, natomiast docieramy na strzelnicę z piętnastoma minutami zapasu. 

Okno strzeleckie 15:10

Kolejne okno strzeleckie rozpoczynamy od toru SAMOCHÓD. Tor prosty – po prostu czysta radość i klimat ostrzeliwania się zza samochodów (z wewnątrz, z dachu, zza drzwi, przez okna…). Jednym słowem – bajka.

Tor KRUCJATA okazuje się nie tak ciężki jak myśleliśmy, choć wciąż wymusza dosyć niewygodne pozycje strzeleckie na ułożonych w krzyże podkładach kolejowych. Tak czy inaczej zakańczamy go z kompletem punktów i nie dotykając ziemi.

Znane i lubiane TĘTNO w wersji z krzesełkami – czyli ostrzeliwanie celu pojedynczym strzałem z na bieżąco losowanych stanowisk. Chyba bardziej lubiliśmy wersję „ziemną”… oraz wersję „zimną”. Nasze tempo okazuje się odwrotnie proporcjonalne do temperatury powietrza – tor bez wątpienia osiąga zamierzony efekt, ale ostatecznie jesteśmy zadowoleni – na pewno było sprawniej niż na poprzedniej edycji, gdzie borykałem się z awarią związaną z zalaniem tłumika wodą.

„W RUCHU” obnaża nasze braki w strzelaniu… w ruchu. Zjeżdżając po szynach na wózku, na sześć możliwych trafień zaliczamy jedno. Dalszy komentarz jest w sumie zbędny. Wiemy nad czym pracować.

BUNKIER (nazwa mówi sama za siebie) sprawia nam o wiele większą trudność niż rok wcześniej – okazuje się, że znakomita większość naszych strzałów rykoszetuje od przerośniętej opony w oknie strzeleckim. Zanim orientujemy się o co biega i korygujemy sposób ostrzału kończy się nasz czas. Wynik… nienajlepszy. Wnioski: będą.

KILL HOUSE na poprzedniej edycji obarczony był kolejnym przeoczeniem z mojej strony – zapomniałem ochronników słuchu, które musiały zastąpić dwie łuski 9mm. Tym razem zwarci i gotowi ostrzeliwujemy z pistoletów wszystkie cele reaktywne i stałe, a jest ich niemało.

Szybko wspinamy się do kolejnego toru, jakim jest KULA – innymi słowy kolejne wydanie „tętna”, tym razem przy użyciu kettlebell’a 35kg przymocowanego do kilkumetrowej taśmy.  Uzyskujemy satysfakcjonujący wynik i decydujemy się zakończyć okno torem RUCHOMY CEL. Wynik w tym wypadku pozostawia wiele do życzenia, gdyż uzyskujemy bodajże 2 trafienia. Mają na to pewien wpływ opróżnione magazynki do pistoletów… powiedzmy, że to był główny powód. Tak.

Okno nawigacyjne 4

Czwarte okno nawigacyjne ma nam załatwić pewne 2 niewygodne punkty w centralnej części terenu. W planach mamy także dotarganie „moździerza” na strzelnicę. Droga do punktu „PR0” dłuży się niemiłosiernie – centralna część mapy jest usiana drogami i ścieżkami, inaczej niż na naszym GPS. Zgrubne kierowanie się na azymut pozwala nam jednak dotrzeć do poszukiwanego punktu. Już wiemy, że drugiego punktu, który mieliśmy w planach raczej nie zrobimy – dystans może i niezbyt duży, natomiast brak wizji na jakąkolwiek rozsądną drogę, która mogła by nas tam doprowadzić. 

Wyruszamy w kierunku moździerzy, znajdujących się w punkcie zrzutu oznaczonym jako „4”. Docieramy na miejsce bez większych problemów, natomiast mamy problemy z wygodnym przytroczeniem moździerza – rezultatem jest to, że przez całą drogą bez litości obija mi się o łydkę. Drobne korekty nie przynoszą skutku więc decydujemy się to przemęczyć. Docieramy na strzelnicę i pozbywamy się drania. 1 punkt zaliczony i moździerz w bazie. Mogło być lepiej, ale nie jest źle.

Okno strzeleckie 18:30

Ostatnie tego dnia okno strzeleckie rozpoczynamy na torze DŁUGI. Ostrzelanie 6 celi na dystansie 170 metrów w pozycji stojącej z podparciem zakańczamy chyba czterema trafieniami. Satysfakcjonujące. 

Kolejny nasz tor to KAWALERIA POWIETRZNA. Tor wydaje się trudny – cele należy ostrzelać siedząc na zdecydowanie niestabilnej huśtawce ogrodowej. Podchodzimy z założeniem, że na te 140 metrów i tak nic nie trafimy. Cele znajdujące się na sześćdziesięciu metrach ostrzeliwujemy zaskakująco (jak na nas) szybko, więc celowniki wędrują na większy dystans. Potwierdza się, że zadanie zdecydowanie nie jest proste i ramiona bolą niemiłosiernie – kluczowe jest nie walczenie z ruchem huśtawki tylko stabilne trzymanie karabinu i dobre wyczucie momentu strzału -uzyskujemy 4 trafienia zanim ostatecznie upływa nam czas na to zadanie.

Podchodzimy do toru RUSZTOWANIE (po szklanie!). Zadanie tym razem nawet nie wydaje się trudne. Po prostu JEST trudne. Sporych rozmiarów rusztowanie, składające się z bodajże sześciu segmentów wzwyż, zaopatrzone jest w pomosty i drabinki prowadzące na kolejne piętra. Naszym celem jest dotarcie we dwójkę na samą górę, a następnie ostrzelanie celu znajdującego się na 140 metrach z ośmiu pozycji, powoli schodząc w dół. Trudnością nie jest samo wdrapanie się czy ostrzelanie celów – choć to drugie jest zdecydowanie niełatwe, gdyż całe rusztowanie „pracuje”. Krytycznym jest czas na całość tego zadania – 3 minuty. W tym czasie udaje się nam ostrzelać cel tylko z 2 pozycji. I tak jesteśmy zadowoleni – ekipa przed nami zdążyła tylko wyjść na górę. 

Schodzimy i „atakujemy” VERDUN! Czołgając się pod drutem kolczastym i z maskami typu bulldog na głowach mamy ostrzelać cele na trzydziestu i siedemdziesięciu metrach z 4 miejsc. Cel bliższy nie stanowi problemu, natomiast cel dalszy jest mało widoczny, a maska nie pomaga. Skręcam biegówkę na 1x i jakoś udaje się ostrzelać także i ten cel. Na 24 punkty zdobywamy 18. Satysfakcjonujący wynik. Tym torem kończymy nasze tory dzienne.

Nocne okno nawigacyjne 

Robimy dłuższą przerwę niż zwykle – ponad 30 minut. Nie bez powodu, gdyż nie zamierzamy wracać na nocne okno strzeleckie – w terenie zostaniemy do rana. Wymaga to uzupełnienia płynów, niezbędnej higieny stóp, przepakowania plecaka, tak by ważniejsze rzeczy były na wierzchu no i… po prostu chwili oddechu. W międzyczasie planujemy pierwsze punkty, które chcemy dorzucić do naszego zbioru. Decydujemy się zacząć podobnie jak rok wcześniej – od strony zachodniej, przez południową aż po wschód (rzekę) zbierać łukiem wszystko co się napatoczy. Poprzednie okna oczyściły nam sytuację. 

Wkrótce wyruszamy w kierunku wzgórza 152,8. Dotarcie na miejsce żmudne, ale rejony nam już znane. Następnie pada wzgórze 125,4 i przechodzimy na „dolną połówkę mapy”, czyli wzgórze 130,6. Kolejny punkt (w Kopinie) zaskakuje nas – wóz, do którego rok wcześniej przypięta była tabliczka jest w innym miejscu – tabliczki nie widać. Psy szczekają niemiłosiernie – jakaś kobieta wychodzi na ganek i bierze nas na obserwację – poddajemy się (niepotrzebnie, bo tabliczka tam była, tylko trzeba było bardziej bezczelnie grasować po terenie) i idziemy dalej. No trudno. Poruszamy się na południe, w kierunku wzgórza 108,9. Okazuje się ono ogromnym „kopcem” – bardzo złowieszczo (i klimatycznie) wyglądającym w środku nocy. Wyruszamy w kierunku ruin w pobliżu skrzyżowania 62,8. Nogi (lub raczej stopy) zaczynają powoli boleć, ale nie ma tragedii – ogarniamy punkt i ruszamy dalej, w kierunku kamieniołomu na południu – mamy tam pewien osobisty cel. 

Po długim marszu docieramy do drewnianego zadaszenia w sąsiedztwie kamieniołomu – tu właśnie naszym celem była upragniona dłuższa przerwa i uroczyste otwarcie butelki Coca-Coli. Imprezę przerywa pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, uśmiechów dzieci… czyli zimno. Chwilę później nasze obolałe stopy wdrapują się na kamieniołom, gdzie zaliczamy kolejny punkt nawigacyjny – chwilę wcześniej skok adrenaliny zapewnia nam alarm dźwiękowy aktywowany ruchem, umieszczony na środku pola, stanowiącego podejście na tenże kamieniołom. Następnie kolejne konkretne podejście i pada kolejny punkt, przy skrzyżowaniu 113,7. Kolejny punkt jako nasz cel obieramy w korycie cieku wodnego przy linii wysokiego napięcia – już kiedyś tam byliśmy, więc mamy nadzieję na szybkie ogarnięcie tematu. To nie ma jednak miejsca – dokładnie jak rok wcześniej kluczymy w miejscu. W końcu znajdujemy punkt, choć wygląda inaczej niż go zapamiętaliśmy. Drań. 

Mam już powoli dość – Marcin przejmuje nawigację na punkt, który oznaczyliśmy jako „19” – zbiegnięcie się 3 dróg. Na miejscu bez skutku czeszemy teren i nic. Niedługo później pojawiają się kolejne 2 ekipy, które także obchodzą się smakiem. I my ostatecznie poddajemy ten punkt i kierujemy się na drogę Strzebielino – Zielnowo. Droga jest długa i żmudna – kontemplujemy na co jeszcze uderzyć, ale morale szorują po ziemi. Z braku snu zaczynają się omamy – a to jakaś kapliczka, a to jakieś twarze, a to jakiś dom, a to ktoś zostawił zegar przy drodze… takie to cuda nasze głowy produkują na bazie kilku drzew czy błotnistych kałuż.

W końcu Marcin kieruje nas na zagajnik na wschodzie od drogi – ze zmęczenia nie kojarzę, że kiedyś już tu byłem (w tym zagajniku spoczywają moje Oakley’e sprzed dwóch edycji) przez co nadrabiamy drogi – ale punkt w końcu znajdujemy. Ostatni punkt jest nieco na południe, poruszając się wzdłuż rzeki – docieramy tam przez pokryte rosą łąki, mokrzy po kolana. Znalezienie tabliczki także sprawia nam nieco problemów – jednak nocą wszystko wygląda inaczej. Gdy w końcu pada naszym łupem, kalkulujemy co możemy jeszcze osiągnąć i ostatecznie decydujemy się na powrót na strzelnicę. Docieramy tam pięć minut przed czwartą nad ranem, raportujemy koniec części nawigacyjnej i zabieramy się za okupowanie ogniska w oczekiwaniu na poranne okno strzeleckie.

Okno strzeleckie poranne

Poranek zaczynamy już około szóstej. Kierujemy się bezpośrednio na wyznaczony nam wcześniej tor, czyli wzgórze, skąd mamy oddawać strzały na 350 metrów, jednakże szybko okazuje się, że plany zostały zmienione. Schodzimy więc na dół na POJEDYNKI. Mają one polegać na ostrzelaniu blisko położonych popperów z broni krótkiej, a następnie ostrzelanie dalej położonych popperów z karabinka. Liczy się całkowity czas na parę. Całość wychodzi nam średnio – z jednej strony pistolet mógłby pójść lepiej, z drugiej strony zaliczam zacięcie w karabinie. Mimo to nie narzekamy i udajemy się na „250m”, czyli po prostu strzelanie do stalowych kółek o średnicy 15 cm na dystansie 250 metrów. 

By uzyskać 3 wymagane trafienia oddajemy 4 strzały, więc uznajemy to za sukces i pełni dobrych myśli przechodzimy na „350m”. Tu jednak nie uzyskujemy żadnego trafienia – trudno nam się odnaleźć gdzie tak naprawdę lądują nasze pociski – może na kolejną Lekką Piechotę zainwestujemy w jakąś lepszą optykę. 

Zakończenie

Tym samym kończymy aspekt strzelecki i udajemy się na centralną część strzelnicy – konkretnie na leżaki. Zanim jednak przyjdzie czas na odpoczynek odbieramy kluczyki do samochodu i lecę na parking, by przyprowadzić nasz transport bliżej – ostatnie 300 metrów podrzuca mnie jakaś dobra dusza z innej ekipy, za co jestem niezmiernie wdzięczny. Wracam na strzelnicę, parkuję, siadam na leżaku i…

…odkrywam, że jestem w stanie zasnąć w 5 sekund. Budzi mnie Marcin… czegoś chce. Nie pamiętam czego. Znów zasypiam. Znów mnie budzi – chce kluczyki. Daję mu kluczyki. Zasypiam. Znów mnie budzi. Okazuje się, że rozpoczyna się odprawa na zakończenie. 

Różne informacje, heheszki itd. ale śmiechu-chichu kończy się, gdy okazuje się, że przyszłość Lekkiej Piechoty jest niepewna, że „wyczerpanie formuły”, że „inne priorytety”. Odrzucamy od siebie tę nierealną perspektywę – po co psuć sobie humor. Zaczyna się prezentacja wyników. Uff… jesteśmy w pierwszej trzydziestce… o, jednak w pierwszej dwudziestce…. no coś podobnego, w pierwszej dziesiątce? Piątce? Ostatecznie kończymy na miejscu trzecim i zgarniamy zacne chest-rigi od Husara. Nagrody są jednak mało ważne – sam fakt ukończenia zawodów na tak wysokiej pozycji jest dla nas bezcenny. 

Jedziemy do zajazdu nieopodal gdzie mamy wynajęte pokoje – negocjujemy byśmy mogli dostać się do nich wcześniej – udaje się przed 12. Prysznic, wyro… zasypiam w momencie – nie rejestruję kiedy Marcin przychodzi po swoje graty, gdy jego pokój jest gotowy. Cztery godziny później z głębokiego snu, niczym kop w krocze, wybudza mnie budzik. Czas zbierać się do domu – przed nami jakieś 8 godzin podróży. Mimo wszystko podróż mija gładko i bezpiecznie – meldujemy się po drodze u pułkownika Sandersa. Buduje się w nas pewien dystans do wydarzeń ubiegłych dni, w głowie trawią się wszystkie nowe wspomnienia, powstają listy wniosków. O kolejnych zawodach rozmawiamy w kategoriach pewnika – niemożliwe byśmy nie mogli wrócić do Zielnowa by ponownie wystawić się na to co przygotują dla nas Borys, Skura i Sosa. To nie jest opcja, którą moglibyśmy zaakceptować.

Relacja: Stevo

Zdjęcia: wmasg, własne